Fotografia w podróży – temat rzeka. Trudny ze względu na ograniczenia co do wielkości bagażu jaki ze sobą możemy wziąć oraz miejsca w nim na sprzęt fotograficzny. O balansie między fotografią w podróży, a wypoczynkiem pisałem już kiedyś przy okazji wpisu o Budapeszcie jak i o Dubrovniku. I choć do Tajlandii wybieraliśmy się z myślą o zwiedzaniu i wypoczynku, to nie mogło zabraknąć przecież zdjęć. A do wykonania zdjęć potrzebny jest sprzęt. Co zabrałem ze sobą tym razem?

Sprzęt fotograficzny w podróży

Jeśli nie interesują Cię informacje o sprzęcie fotograficznym – omiń ten akapit.

Tym razem w plecaku wylądował Canon 6D, reklamowany przez producenta jako aparat podróżniczy właśnie. A to ze względu na mniejsze rozmiary i wagę (i tak sporą), pełnoklatkowy sensor dobrze radzący sobie z wysokimi wartościami ISO (czułości), GPS oraz WIFI. GPS to świetna rzecz jeśli pamiętamy by go włączyć 😉 Szczególnie jeśli się dużo przemieszczamy, łatwiej jest nam potem zlokalizować miejsca, w których wykonaliśmy fotografie. Pierwszy raz skorzystałem z tej opcji i dzięki temu w Lightroomie mogłem podejrzeć taką oto mapkę:

Tu będzie mapka 😉

Pomarańczowe i żółte znaczniki naniesione na mapę Google pokazują liczbę zdjęć wykonanych w danym miejscu. Oczywiście w miarę przybliżania, mapka staje się bardziej szczegółowa, a w raz z nią pojawiają się dokładne miejsca wykonania każdego ze zdjęć.

Poza Canonem 6D w torbie wylądowały 3 obiektywy: zoom EF 16-35mm 2.8 II oraz stałoogniskowe EF 50mm 1.2 i EF 200mm 2.8 II. Do tego zabrałem podróżniczy statyw Manfrotto BeFree, nieodzowny przy wspólnych pamiątkowych zdjęciach jak i wówczas, gdy światła jest mniej, a chcemy wykonać zdjęcie o możliwie najwyższej jakości. Zabraliśmy też GoPro Hero 4 Silver by poza zdjęciami wykonać film z wyjazdu.

Fotografia w podróży – Bangkok

Pierwsze 3 dni spędziliśmy w Bangkoku. Szczerze powiedziawszy w tym czasie wykonałem stosunkowo niewiele zdjęć. Byliśmy trochę oszołomieni 😉 Czym? Hałasem, zgiełkiem, specyficznym nieprzyjemnym zapachem, składającym się z wyziewów spalin, leżących na ulicach śmieci, zapachu jedzenia oraz 80% wilgotności powietrza.

Kosmicznie zakorkowane ulice w tym 6 milionowym mieście to codzienność. Godziny szczytu zdają się nigdy nie kończyć, nawet w okolicach godziny 21:00, wciąż jest tłoczno, a wszędobylskie skutery pakują się nawet na chodnik by dostać się z punktu A do punktu B. Ruch jest lewostronny, a na ulicach króluje japońska i koreańska motoryzacja.
fotografia w podróży, tajlandia, bangkok fotografia w podróży, tajlandia, bangkok

Linie wysokiego napięcia, przypominają Węzeł gordyjski, ta plątanina kabli nad naszymi głowami, tak charakterystyczna dla krajów azjatyckich od razu rzuciła nam się w oczy. Widocznie, gdy coś się psuje dokładają kolejny przewód 😉 bo nie wiem jak można się połapać w tym gąszczu kabli.

State Tower

By spojrzeć na Bangkok z wysokości chcieliśmy odwiedzić State Tower – hotel na szczycie którego kręcono słynną scenę z helikopterem z filmu Kac Vegas w Bangkoku. Dla tych którzy nie widzieli:

Okazuje się, że bar otwierają o 18:00, obowiązuje też dresscode: dla mężczyzn zakryte obuwie i długie spodnie. Co nie jest takie oczywiste przy wysokiej temperaturze. Przy pierwszym podejściu, wjazd na 64 piętro zakończył się fiaskiem. Ale jeszcze tu wrócimy o zmierzchu kolejnego dnia.

fotografia w podróży, tajlandia, bangkok

Bangkok to miasto wielu kontrastów. Luksusowy jakby nie patrzeć hotel, znajduje się w niezbyt luksusowym otoczeniu. Odwiedziliśmy też Chińską dzielnicę. W wielkim skrócie to jeden ciągnący się wzdłuż ulicy bazar z jedzeniem, owocami i innymi towarami dodatkowo okraszony neonami z Chińskimi znaczkami 😉

Wbrew pozorom, poniższe zdjęcie prezentuje kanał wodny wypełniony śmieciami i odpadami do tego stopnia, że prawie nie widać było lustra wody.

Kolejnego dnia przechadzaliśmy się ulicami Bangkoku zbaczając w węższe uliczki, z dala od wybitnie turystycznych miejsc. Uderzyło mnie, że przy robotach drogowych i pracach fizycznych często można było zobaczyć kobiety. Poniżej widzimy panie skręcające zbrojenie pod betonową nawierzchnię.

Chodnik, miejsce sprzedaży, spożywania posiłków, miejsce pracy i narodowy sport – kucanie. Ławki nie uświadczysz 😉 Powyżej Pan naprawiający jakiś rodzaj silnika.

 

Po drodze zahaczyliśmy świątynię – choć nie widniała w przewodnikach jako coś wartego zobaczenia, to jak później się okazało, wiele nie odbiegała od większości świątyń, które można odwiedzić w Tajlandii. Generalnie świątynie buddyjskie są bardziej okazałe z zewnątrz niż w środku, bo we wnętrzu zawsze zdecydowanie bez niespodzianek – Budda 😉

Początkowo fascynowała nas ta odmienna architektura. Choć na zdjęciach prezentuje się efektownie, to na żywo wygląda nieco plastikowo i tandetnie.

Pod wieczór zdecydowaliśmy się wrócić do State Tower. Tym razem zaopatrzyliśmy się w odpowiedni strój i tramwajem wodnym spłynęliśmy w pobliże hotelu. Kolory zachodzącego słońca na niebie były cudne i za wszelką cenę chciałem już być na górze by móc sfotografować panoramę miasta.

Niestety dojście do budynku, wjazd na 64 piętro, powitanie przez 5 Tajek, a następnie zamówienie drinka, który był warunkiem wejścia do podświetlanego baru Sirocco, zajęło nam więcej czasu niż myśleliśmy. Na dodatek musiałem zostawić większość sprzętu na dole – plecaków, ani statywów nie można ze sobą wnosić.

Z aparatem na pasku i obiektywem 50mm w torebce żony zmierzaliśmy do Sirocco. Byliśmy prowadzeni światłem latarek, czuliśmy się jakbyśmy płynęli 😉 A to za sprawę kłaniających się kelnerów wskazujących dłonią i latarką, gdzie mamy się kierować. Uśmiechnięty personel witał nas jak jakiś VIPów 😉 Ciekawe doświadczenie. Z drugiej strony kiedy stanęliśmy na podwyższeniu baru było już zbyt ciemno by wykonać jakieś sensowne zdjęcia. Całe szczęście 6D dobrze sobie radzi na ISO 3200 i udało się wykonać choć kilka przyzwoitych zdjęć. Ale tak właśnie wygląda fotografia w podróży, to często wynik kompromisu. Nie wszystko da się przewidzieć.

fotografia w podróży, tajlandia, bangkok

16mm – f/2.8 – 1/80sek ISO 3200

fotografia w podróży, tajlandia, bangkok

A tak prezentuje się bar Sirocco od strony kopuły ze szczytu schodów. Spędziliśmy tu sporo czasu. Cisza i spokój była tu niesamowita, poza przyjemną muzyką w tle. Cały ten uliczny zgiełk nie docierał na 64 piętro, a roztaczające się widoki zapierały dech w piersiach. Aż trudno było uwierzyć, że mamy do czynienia z tym samym miastem, które przecież najpierw poznaliśmy z poziomu chodnika jako głośny, kipiący tygiel wydający z siebie nieciekawe zapachy. Tutaj w Sirocco tego nie było – czas jakby zwolnił swój bieg – nie było pośpiechu, a wszystkie negatywne odczucia związane z obcowaniem z tym miastem gdzieś się rozpłynęły. Było cudnie!

Ayutthaya

Następnego dnia, z samego rana wyruszyliśmy do miasta Ayutthaya dawnej stolicy królestwa Syjamu. Czekało nas zwiedzanie ruin świątyń i poznawanie różnych stylów architektonicznych stosowanych przy ich budowie.

Na miejscu, odbywały się prace archeologiczne, choć ekipa nie wyglądała na fachową. Znów przy pracach ziemnych dało się zauważyć kobiety.
Jeszcze wspólna fotka pod świątynią Wat Phu Khao Thong.
Wat Lokaya Sutharam
Leżący Budda długi na 37m i wysoki na 8m. Robi wrażenie.

Wat Mahathat

Najczęściej fotografowana głowa Buddy  – opleciona korzeniami drzewa, tajemnicza i bardzo oblegana przez turystów. Zwykle kadrowana centralnie – ja postanowiłem pokazać ją niemal z profilu.

Bardzo polubiłem Tajską kuchnię 😉

Wat Phra Sri Sanphet

Trzy wielkie czedi – pozostałości po największej świątyni w Ayuthaya’i.

Bang Pa-in – letni pałac królów Syjamu. Trochę takie Łazienki Królewskie w stylu azjatyckim.

Chiang Mai

Prowincja Chiang Mai leży na północy kraju. To górzysty teren, a stolicą regionu jest miasto o tej samej nazwie. Po krótkim locie z lotniska Don Muang, realizującego połączenia wewnątrzkrajowe, dotarliśmy na miejsce. Tutaj mogliśmy odetchnąć pełną piersią i cieszyć się piękną architekturą, smacznym jedzeniem bez uciążliwego zapachu z Bangkoku. Wszystko tu było mniejsze, w bliższej odległości, dlatego w obrębie murów miasta poruszaliśmy się głównie pieszo. W Chiang Mai jest prawie 300 świątyń, nie sposób jest zwiedzić ich wszystkich. W samych tylko ramach murów miasta jest ich aż 36. Przyznam szczerze, że większość budynków (z paroma wyjątkami) jest dla niewytrenowanego oka europejczyka bardzo podobna i nie warto się ścierać by dotrzeć do każdego.

Wat Thatkam

Najwidoczniej nie tylko u nas obowiązuje w budowlance zasada wielu kierowników i niewielu wykonawców 😉

Zmierzając w kierunku murów miasta i ścisłego centrum, napotykaliśmy po drodze różne świątynie. Początkowo kusiło nas by zaglądać do każdej z nich, ale po jakimś czasie ich widok nam trochę spowszedniał i skupiliśmy się na tych najważniejszych.

Wat Chedlin Świątynie często występują jako kompleks budynków.

Wat Chang Team

W jednej ze świątyń spotkaliśmy odpoczywającego pana, wciśniętego w rogu przy oknie. Popołudniowa drzemeczka w świątyni, czemu nie?

Wat Chedi Luang

Wat Chedi Luang to jeden z większych kompleksów świątyń w Chiang Mai.

Centrum kompleksu stanowi wielka czedi, a w zasadzie pozostałości po niej. Podstawa zdobiona jest głowami smoków i posągami słoni.

Niestety wierzchołek 82 metrowej czedi odłamał się w wyniku trzęsienia ziemi w 1545r. Szkoda, bo choć sama podstawa robi już wrażenie, dając wyobrażenie o całkowitych rozmiarach konstrukcji, to za czasów swojej świetności ta czedi musiała wyglądać majestatycznie.

Wat Phan Tao

Zbudowana prawie w całości z drewna tekowego jedna z najstarszych świątyń w Chiang Mai.

Żółte flagi przedstawiają koło Dharmy ważny symbol Buddyzmu. Flagi w czerwone, białe i niebieskie pasy, to flagi Tajlandii.

Wat Chiang Man

xxxx zdjęcie

Pierwsza świątynia Chiang Mai pochodząca z XIIIw.
Znajdująca się na tyłach świątyni Chedi Chang Lom – chedi u podstawy której znajdują się posągi słoni podpierających wierzchołek.

Na tym etapie, około godziny 17:00 słońce chyliło się ku zachodowi. Ja za wszelką cenę chciałem odnaleźć pewną świątynię. Miałem co do niej konkretne plany zdjęciowe – zdjęcie z iluminacją budynków podczas niebieskiej godziny, już po zmroku. Jednooki, prawie 70 letni kierowca Tuk Tuka bezbłędnie rozpoznał świątynię ze zdjęcia w przewodniku i po kilku minutach staliśmy na terenie kompleksu Wat Phra Singh.

Wat Phra Singh


Trafiliśmy na modły, co ciekawe, wśród mnichów leżały psy. Jeden z nich zainteresował się mną i po szybkiej fotce musiałem się ewakuować, gdyż swoim szczekaniem skutecznie zagłuszał śpiewy. fotografia w podróży
Obeszliśmy świątynię dookoła.
W końcu naszym oczom ukazało się to czego szukaliśmy 😉 Dwa budynki oraz dwie czedi w dużej bliskości. Tutaj spędziliśmy sporo czasu – trzeba było wyczekać na odpowiedni moment, by w kadrze nie było turystów.
Wnętrze świątyni po lewej stronie.
Po całym dniu chodzenia przyszedł czas na obiadokolację 😉 ach te sajgonki, pierożki, te ich sosy i zimne piwo! Należało się nam!

Ostatnim punktem programu tego dnia był nocy targ. Było tam zarówno rękodzieło, ale i chiński badziew, a także jedzenie – słowem – wszystko i nic. Udało się nam kupić kilka pamiątek.

Nazajutrz wybraliśmy się na wycieczkę w góry na południowy zachód od Chiang Mai. Pierwszym punktem były przejażdżki na słoniach. Niestety mimo zapewnień przewodniczki, zwierzęta nie są dobrze traktowane i całość wywarła na nas negatywne wrażenie. Myślę, że lepiej jest unikać takich atrakcji. Sama możliwość bliskiego kontaktu z tak dużymi zwierzętami jest świetna, ale mimo wszystko zmusza się je do przewożenia turystów i to nie jest fajne.

Kolejnym punktem była wizyta we wiosce. Ja od razu wyczułem ściemę zorganizowaną pod turystów. Starannie przygotowana scenka pokazująca „typową” kobietę z tej wioski zajmującą się wykonywaniem szali i apaszek. Ciekawe, że poza uśmiechaniem się  i robieniem dobrego wrażenia, wykonywanie wszystkich możliwych ruchów na krośnie, nie powodowało, że dzieło posuwało się na przód. Panią otaczały rzekomo przez nią wykonane materiały. Być może coś tam potrafiła utkać, ale zdecydowanie nie wszystko. Przecież nie mogło być zbiegiem okoliczności, że widzieliśmy identyczne dzień wcześniej na targu 😉 Na szczęście wśród chat udało się wyłowić kilka prawdziwych i niepozowanych scen z życia.

Spacerem wśród pól ryżowych i przez las udaliśmy się pod wodospad, gdzie można było się wykąpać. Ja skorzystałem ale efekty mam wyłącznie na GoPro 😉


Wycieczkę kończył spływ na tratwach bambusowych. Nie odważyłem się zabrać aparatu, ale GoPro miałem na podorędziu. Ale kiedy ja zmontuje ten film?

Nocny Targ

Wieczorem, po powrocie do Chiang Mai wybraliśmy się na nocny targ, tym razem taki poświęcony głównie jedzeniu. Na czas handlu zamykano całe ulice. Przechadzaliśmy się od straganu do straganu próbując różnych specjałów, do momentu aż nie mogliśmy już więcej nic wcisnąć. Ja obserwowałem ludzi i starałem się z tłumu wyłowić jakieś ciekawe scenki.


Pakowanie żywności w woreczki. Jeśli ktoś hodował rybki akwariowe, to skojarzenie jest bardzo jasne. Tajowie mają wielki sentyment do produkowania odpadów tego typu. Z woreczka można, a nawet trzeba jeść 😉

Zaskakiwało mnie, że nie ważne ile mieliby już gotowego jedzenia, Tajowie cały czas coś smażyli. Nie było chwili bezczynności. Mimo, że kramy podobne do ich ciągnęły się w nieskończoność. Fakt, konsumentów było mnóstwo, ale czy byli w stanie wszystko wyprzedać?

Gekony – kolejny symbol Tajlandii, uznawane za pożyteczne i dlatego są wszędzie. Można je spotkać wieczorami w restauracjach, sklepach, hotelach, na ścianach i sufitach bo właśnie wtedy łapią owady.

 

Wycieczka do Białej Świątyni

Kolejnego dnia udaliśmy się na północ do prowincji Chiang Rai. W drodze zatrzymaliśmy się na gorących źródłach. Myślałem, że będzie to coś na kształt term. Ale Tajowie znaleźli inny sposób by spieniężyć gorącą wodę.

Za niewielką opłatą można było ugotować sobie jajko!
Jako, że byłem po śniadaniu – nie skusiłem się.
W końcu dotarliśmy do białej świątyni. Bajka! Jak pałac królowej śniegu. Te szczegóły i detale! Świątynia jest wciąż w budowie – jest to całkowicie współczesna budowla. Piękna! We wnętrzu nie można robić zdjęć.



Golden Triangle

Kolejnym przystankiem była granica trzech państw. Przebiega ona na rzece Mekong i spotykają się tu Tajlandia, Myanmar (Birma) i Laos. Wsiedliśmy na łódź i przeprawiliśmy się do Laosu.


Naszym oczom ukazał się smutny widok. Bieda, wykorzystywanie dzieci do żebrania wśród turystów – mały chłopiec z niemowlęciem w chuście wysłany by wzbudzać litość. A to wszystko w trzydziestoparo stopniowym upale w pełnym słońcu.
W Laosie wysadzili nas na typowym targu. No tak, trzeba znów zedrzeć z turystów.  Z ciekawostek, do kupienia Laotańska Whisky z wężem lub skorpionem, podobno ma właściwości lecznicze. A na miejscu degustacje i prezentacja, że to co pływa w butelce, kiedyś było żywe.

Jeszcze nie odważyłem się otworzyć swojej buteleczki.
Przy drzewie przykuta małpka – makak. Dlaczego? 
Oczywiście „oryginały” różnych marek też były do kupienia.
Smutny widok. Upał, gorąco. Wypiliśmy słynne laotańskie piwo BeerLao, było dobre, orzeźwiające. A w Polsce nie jest chyba tak źle.

Karen Long Neck Village

Ostatnim przystankiem tego dnia była wioska, w której atrakcją turystyczną są kobiety z plemienia Padaung. Był o nich program Martyny Wojciechowskiej z cyklu Kobieta na krańcu świata: można obejrzeć tutaj. 

Kolejny raz mój lisi nos zwietrzył turystyczną ściemę. Wioska to tak naprawdę targowisko na którym można kupić rękodzieło. W przeciwieństwie do pierwszej wioski, tutaj faktycznie mamy do czynienia z kobietami (co najmniej jedną), która od wielu lat nosi na co dzień mosiężne obręcze, które powodują zapadanie się obojczyków i złudzenie wydłużenia szyi.
Mimo wszystko, z fotograficznego punktu widzenia, wizytę w wiosce uważam za udaną. Udało się sfotografować piękne, kolorowe ubrania i ciekawe twarze.
Udało się też znaleźć kilka całkowicie naturalnych zjawisk 😉
Jak np. strzyżenie małego chłopca przed domem. 
I tak pożegnaliśmy się z północą Tajlandii. Wcześnie rano czekał nas lot do Bangkoku i długa podróż na południe, na wyspę Koh Chang.

Wieczorem wybraliśmy się na plażę White Sand Beach, był odpływ. Szybki drineczek, miękkie sofy, muzyka i szum morza.  A na dodatek fire show!
Pobyt na Koh Chang potraktowaliśmy bardziej wypoczynkowo, więc aparat często nie wyglądał z plecaka. Stacja benzynowa – taka przydomowa, dla turystów wypożyczających skutery. Były też takie nowoczesne 😉

Mini sesja ślubna

Jako, że podróż do Tajlandii odbyła się już po naszym ślubie to postanowiliśmy zabrać ze sobą suknię i  część mojej garderoby ślubnej . Nie obyło się bez przygód, ale ostatecznie udało się wykonać te kilka zdjęć.


Przydrożne domo-warsztaty.  Tajowie mieszkają w nich i pracują 😉 W dużym pokoju na froncie warsztat, a na tyłach sypialnia, kuchnia i łazienka.
I jeszcze kolejny nocny targ w drodze do hotelu.
Wynajętym skuterem objechaliśmy całą wyspę.
Spotkaliśmy po drodze psocące makaki. Te małpki żyją na wyspie i często podchodzą do drogi licząc na smakołyki.
Pojechaliśmy do portu.

Bangkok po raz drugi

Wylot do Polski mieliśmy późno w nocy. Dlatego został nam jeszcze cały dzień w Bangkoku. Zaplanowałem odwiedzenie typowo turystycznych miejsc i fotografowanie panoramy miasta na koniec dnia.

Wat Arun

Wat Arun – Świątynia Świtu – niestety cała w rusztowaniach. Czyszczenie jej białej powierzchni jeszcze trochę potrwa.


Widok z Wat Arun na pałac królewski.

Wat Pho i wielki leżący Budda.
Pałac Królewski
Dzielnica Chińska za dnia.
Durian – śmierdzący owoc o smaku syropu z cebuli.

Wat Traimit

Budda ze szczerego złota, 3 metry wysokości i 5,5 tony wagi. Imponujący.

Terminal 21

Terminal 21. Dziewięciopiętrowe centrum handlowe, a każde piętro jest stylizowane na jakieś inne miasto, jest Londyn, San Francisco czy Tokio.

Cloud 47

Wisienka na torcie. Cloud 47 – bar z widokiem na miasto. 47. piętro – możliwość wniesienia statywu i fotografowania do woli 😉 I wreszcie o odpowiedniej porze! A przed naszymi oczami najwyższy budynek w Tajlandii: MahaNakhon – 314 m, 77 pięter.

To było piękne zwieńczenie dnia i całego wyjazdu. Co prawda nie było już blichtru rodem z baru Sirocco, ale klimat ten sam. Piękne widoki i cały Bangkok pod stopami.